Gwiazdy w oceanie #7
14:22
Widok Leny, który tkwił w mojej głowie przez ten
cały czas jak zatarte wspomnienie, przywołuje w moim sercu coś, o czym dawno
chciałem zapomnieć. Bo w istocie, chciałem zapomnieć o niej i o wszystkim, co
sprawiało, że o niej myślałem. Wtedy pogodziłem się już z tym, że muszę
odpuścić. Dać jej odejść.
Kiedy jednak
patrzę teraz jak odchodzi, słuchając szumu fal, mam wrażenie, jakbym znowu ją
tracił. I teraz wiem, że nie mogę na to pozwolić.
Patrzę na gwieździste niebo, a w mojej głowie
pojawiają się i znikają wspomnienia wspólnych chwil. Wspomnienia wspólnych
uśmiechów, wstydliwych rozmów, wzajemnych rozmarzonych spojrzeń, gestów i
dotyku. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Lena czuła to samo do mnie. Każdy jej
gest był jak przyjacielskie oddanie. Jak bezsłowne pokrzepienie. Ale po
wszystkim zdałem sobie sprawę, co ona chciała mi przez to wszystko przekazać.
Jej gesty znaczyły, że też mnie kochała. Że oboje się kochaliśmy, z tą różnicą
jednak, że ona bała się tego uczucia. W głębi duszy ja też się tego bałem. Nie
potrafiłem określić naszej więzi. To było coś, co nie zdarza się często. Za każdym
razem, gdy myślałem o Lenie, czułem ciepło w sercu, a wspomnienie każdego
wypowiedzianego słowa przywodziło uśmiech. Nie mieliśmy między sobą żadnych
barier. Nie padały między nami puste słowa. Ale ja, tak jak i ona, bałem się,
że pod wpływem pożądania, nasza więź pęknie bezpowrotnie.
Teraz jednak, kiedy to wszystko uległo zmianie,
kiedy zapadła między nami ściana nieporozumienia budowana przez te wszystkie
lata rozłąki, chyba w końcu postanowiłem zaryzykować.
Wstaję, a
chłodna bryza wdziera się przez rękawy i wywołuje dreszcze na moim ciele. A
może to pod wpływem emocji? Serce bije mi jak oszalałe. Wiem, co teraz
powinienem zrobić, ale cholernie się tego boję.
W złotym świetle latarni idzie człowiek pogrążony w
smutku.
Idzie człowiek, który podąża za głosem serca.
Człowiek, który wkrótce czyjeś serce złamie.
Pukam trzykrotnie. Moje dłonie się pocą. Moje
dłonie drżą. Ściskam palce na pasku torby sportowej. W gardle czuję włochatą
kulkę, mam wrażenie jakbym się dusił, ale to tylko ciężar poczucia winy siedzi
w moich płucach. Nie chcę tu być, a jednak chcę. Chcę to zakończyć, ale jednak
nie. W mojej głowie jest tyle sprzeczności. Jestem żałosnym człowiekiem. Moje
myśli to istny chaos. Chaos myśli, który wypływa z mojej głowy i otacza ciało.
Chaos myśli, który sprawia, że się kulę sam w sobie.
- Marlene? – wołam przytłumionym głosem, bo strach
wiąże mi wstęgę na gardle. Wołam w stronę drzwi, a one trwają zamknięte.
Cisza drażni moje uszy, a przyspieszony oddech
sprawia, że się duszę.
Podnoszę dłoń, żeby znów zapukać, kiedy dociera do
mnie dźwięk odkluczania drzwi.
- Alex? Późno jesteś, martwiłam się.
Patrzę na jej twarz - na odciśnięty ślad poduszki
na policzku, zmierzwione od snu włosy, na zaspane, mgliste spojrzenie ciemnych
oczu. Patrzę na Marlene, ale jakbym jej nie widział.
- Było opóźnienie samolotu. Padam z nóg – całuję ją
w policzek i wchodzę do mieszkania.
Chciałbym się uśmiechać, sprawiać wrażenie, że
wciąż tkwimy w naszej bajce, ale nie potrafię. Nie patrzę na nią, ale czuję
spojrzenie jej bacznie obserwujących mnie oczu. Mam wrażenie, że ona już wie.
- Czekałam z kolacją – słyszę za sobą, kiedy
zdejmuję płaszcz. – Nawet nie zadzwoniłeś.
Jej głos brzmi jakby z oddali. Słyszę ją, ale
jakbym nie słuchał. Bicie mojego serca zagłusza każde jej słowo.
- Komórka mi padła – rzucam słowa w nieznane i na
potwierdzenie podaję swój telefon.
- Och… - Marlene nie mówi nic więcej.
Często mówi półsłówkami, kiedy myśli, że to
wystarczające. Czasem wcale się nie odzywa, kiedy ja potrzebuję słów. Czasem
mówi wiele, gdy ja nie mówię wcale. Jesteśmy jak bujające się huśtawki, które
nigdy nie będą wznosić się i opadać w tym samym rytmie. Jedno z nas wznosi się,
kiedy drugie opada.
Siadamy wspólnie do stołu, ale choć jesteśmy parą,
nie potrafimy być ze sobą razem. Teraz jest to jeszcze bardziej wyczuwalne, bo
milczę, choć zwykle mówię. A mówię, żeby zatuszować krępację. Marlene wstaje,
że zrobić nam kawę. Tęsknię za mokką karmelową. Za słodyczą, której tak dawno
nie smakowałem.
Słońce wpada przez uchylone okno. Poranki w tym
mieście pojawiają się zbyt wcześnie, miasto ożywa wcześnie. Nigdy nie daje mi
wytchnienia, bo ledwie zamknę oczy, już muszę je otworzyć. Nie lubię takiego
ganiania za niczym. Nie lubię ciągłego biegu w niepewną przyszłość, której tak
naprawdę już nie znosimy.
Dlatego tak bardzo uwielbiałem towarzystwo Leny.
Nigdy nie biegaliśmy za niczym. Cieszyliśmy się z prostych słów, z gestów,
cieszyliśmy się z „teraz”.
Marlene wraca z kawą, podaje mi kubek do rąk, ale
nie zwalnia uścisku. Patrzy na moją dłoń – na mnie – na dłoń – na mnie.
Opuszcza wzrok. Milczy, więc i ja milczę, a nasze oddechy są w tej chwili
najgłośniejsze.
Wznoszę wzrok, a wtedy widzę, jak ona patrzy.
Uśmiecha się. Nie mówi nic. Patrzy na mnie i uśmiecha się, a dotyk jej zimnej
dłoni mrozi mnie do głębi.
- Alex… - wzdycha i kręci głową.
Wbijam wzrok w jej twarz. Śledzę wzrokiem każdy
szczegół, jakbym chciał poznać Marlene na nowo. Kiedyś myślałem, że jest piękna
i niezwykła. Kiedyś myślałem, że mógłbym ją pokochać. Teraz jednak wiem, że znajdowałem
w jej twarzy ślady Leny. Każdy jej gest i ruch miał cień Leny, nawet kiedy
myślałem o Marlene, tak naprawdę myślałem o Lenie. Gryzie mnie sumienie.
Na jej twarzy wciąż widzę uśmiech, choć z każdą
kolejną sekundą gaśnie. I wtedy już jestem pewien, że ona wie. I ja wtedy też już
wszystko wiem. Skrywaliśmy się przed prawdą, starając się po prostu żyć. Oboje
żyliśmy ze sobą, ale jakby nas nie było. Czekaliśmy na nieuchronny koniec,
żyjąc wyobrażeniem wspólnej przyszłości, która miała nigdy nie nadejść. Oboje
zwodziliśmy się pocałunkami bez uczuć, ciepłymi gestami bez miłości. My tylko
udawaliśmy miłość, ponieważ nie chcieliśmy zostać sami.
Chociaż jest mi przykro i poczucie winy nie
ustępuje, wiem że robię dobrze. Ochraniam Marlene przed sobą. Dzięki temu
będzie mogła kogoś prawdziwie pokochać. Ktoś będzie mógł ją prawdziwie
pokochać.
Chociaż przez ten cały czas staraliśmy się nauczyć
miłości do siebie, nie potrafiliśmy tego uczynić. Moje serce już dawno zostało
gdzieś indziej. Moje serce już na zawsze tam pozostanie.
Za oceanem na klifie.
Wśród gwiazd w oceanie.
Wybieram numer w komórce. Słyszę sygnał odbijający
się w mojej głowie jak kauczukowa piłka.
Czekam.
I kiedy już myślę, że już nikt nie odbierze, słyszę
jej glos. Głos, który tak bardzo chciałem usłyszeć.
- Alex?
- Lena?
POPRZEDNIE< > KONIEC
0 komentarze